|
Harce zz-tów Chorągwi Małopolskiej
Dworzec, punkt 18:15. 'Kozice' w pełnym składzie ( bez drużynowej i kwatermistrzyni, ale coo tam :D) oczekują na pociąg. A tu BAAACH ! Pociąg przyjeżdża, a ich nie ma ! Ale doobra, po co nam one, jedziemy same ! Ale będzie jazda ! Nikt się na nas nie będzie wyżyywał, nikt nie będzie krzyyczał, nie będziemy musiały harować jak woły ... a co najlepsze ? Będziemy miały więcej jedzenia dla siebie !!! :D Uhu, ale SUUUPEEER ! .. A nie... przyszły :( .. I teraz szybko, biegiem na peron, ładujemy się do pociągu, szukamy miejsc, szybko, szybko, dziewczyny, ruchy, ruchy !.. Pociąg ruszył, a my w pośpiechu szukamy wolnego przedziału. Maszyna nabiera rozpędu, my razem z nią, wszyscy się cieszą ' Jeaaah, jedziemy do Krakowa ! ' .. I nagle .. niespodziewanie.. zupełnie przypadkiem jednej z nas nasunęła się myśl : czy to na pewno właściwy pociąg ? Właściwie to chyba żadna nie zwróciła uwagi na to, czy wsiadamy do właściwego pociągu, w każdym razie - jest RYZYKO, jest ZABAWA ! Jednakże wszelkie wątpliwości rozwiała nasza współtowarzyszka podróży - pani siedząca z nami w przedziale ( którą serdecznie pozdrawiamy i przepraszamy za to, że zapewne na długo ma dosyć jazdy pociągami :)) uświadomiła nam, iż jedziemy właściwym pociągiem. No cóż, całe szczęście.. (Choć swoją drogą ciekawą sprawą mogłabybyć jazda w 'nieznane' [Kielce ? :D]) W każdym razie.. Dalsza podróż minęła nam równie ciekawie. Oczywiście, podtrzymując tradycję Ósemki, wyjeżdżając z Suchedniowa nasze plecaki były lżejsze o połowę jedzenia spakowanego na weekend :D Podczas dalszej podróży udało nam się opracować genialny scenariusz na festiwal, którego napisanie zostawiłyśmy oczywiście na ostatnią chwilę. No i jedziemy, jedziemy, jedziemy .. Ale .. gdzie my mamy wysiąść ? Kraków... Ale który dworzec ?! Aha, dworzec główny .. Ale który to jest Dworzec Główny ?! I tu się zaczęły akrobacje z plecakami, gitarą, proporcem i wszystkim co możliwe :D Oczywiście największą uwagą cieszył się temat 'JAK SIĘ OTWIERA DRZWI & CO MY ZROBIMY, JAK NIE DAMY RADY ICH OTWORZYĆ, A POCIĄG RUSZY ?' Nasze przekminy - nie do opisania :) Na szczęście dałyśmy radę otworzyć drzwi (właściwie to nie dałyśmy, ale jakiś pan okazał się na tyle spostrzegawczy i miły, że nam pomógł). I UWAGA LUDZIE ! jesteśmy w Krakowie ! :D Oczywiście, plebs ze Skarżyska ( :D ) musiał narobić sobie obciachu i nie mógł znależć wyjścia. A więc idziemy sobie sprawdzić busy i pierwszym dostrzeżonym obiektem zainteresowania była pizzeria. Zapachy, zapaszki .. ale trzymamy się mocno, idziemy dalej. Zmierzając dalej natchnęłyśmy się jeszcze na bar, barek, restaurację, dworcową restaurację, przydworcową restaurację ... Ale mniejsza o to, gdyż i tak drużynowa dbając o przestrzeganie naszej diety ( hahahahhaha ) zarządziła, że nie pójdziemy nic zjeść, bo nie ma czasu. Sprawdziłyśmy busy (co wcale nie okazało się takim prostym zadaniem) i udałyśmy się w gościnę do Damiana i Grześka, którym serdecznie dziękujemy za przenocowanie nas, poranną kawę i jakże wciągającą ( :D ) grę na dobranoc (prawie). Biedne byśmy były bez nich, oj biedne :) Jednak zerwałyśmy się z naszych cieplutkich łóżeczek (nie dot. drużynowej i kwater-master, które spały zwinięte na podłodze :D) środku nocy, o 7, wstałyśmy (wstać nie oznacza obudzić się :D) i po cichu, nie budząc nikogo opuściłyśmy mieszkanie. Towarzyszyli nam obudzeni przez nas ( :D ) Grzesiek i Damian, którzy odprowadzili nas na busa (którego co prawda nie było, no ale .. :)). Busa, którym miałyśmy dojechać do miejsca harców nie było, ale i z tym problemem się uporałyśmy. Chłopcy, którzy nieśli nam plecaki (miałyśmy 2 + gitarę, którą niosłyśmy same (brawo dla nas :D)) poszli zapytać druhny z Krakowa, które po drodze spotkaliśmy o to, jak one dojeżdżają na ustalone miejsce. Harcerki miały sprawdzony rozkład i właśnie zmierzały na przystanek, chłopaki dreptali za nimi, a my człapałyśmy kilka metrów dalej. Nagle - nie ma drużynowej ! nie ma kilku dziewczyn ! chwila chaosu, zamieszania.. - ktoś krzyczy - DZIEWCZYNY, DZIEWCZYNY ! To zaginione gnające na zupełnie inny przystanek, na którym stał bus. Było to w zupełnie inną stronę niż ta, w którą zmierzałyśmy, ale czego się nie robi, jak drużynowa każe - biegniemy za nimi! Byłyśmy już w połowie drogi między prawie odjeżdżającym busem a chłopakami, kiedy zorientowali się, że nie idziemy za nimi. Choć chwilę trwało, zanim zrozumieli co robimy, to w końcu poszli za nami. To było bardzo mądre z naszej strony - praktycznie 'uciekałyśmy' przed własnymi plecakami :D . Na busa się załapałyśmy i trzeba przeznać, że był bardzo wygodny. W półśnie przebyłyśmy drogę i w końcu - DOTARŁYŚMY ! Teraz wystarczyło znaleźć szkołę i będzie git. Zadanie okazało się nietrudnym i tuż po zameldowaniu się i zostawieniu rzeczy wyruszyłyśmy na poszukiwania 'zielonego domku z białymi oknami'. Nie byłyśmy zachwycone wskazówką, ale lecimy, nie będziemy marnować czasu ! Drogę wybierałyśmy sposobem : w prawo czy lewo ? Jak się okazało, jesteśmy ogromnymi szczęściarami i bardzo szybko odnalazłyśmy domek. Było to miejsce zawiązania akcji - tu rozpoczynała się nasza całodzienna, pełna zmagań gra. Polegała ona na zbieraniu punktów, za które następnie wykupowało się składniki i przyrządzało potrawę, którą wybrałyśmy z menu. Wiedziałyśmy, że od tego wyboru zależy cała gra, ba ! Całe życie ! Doskonale zdawałyśmy sobie sprawę, że jeden niewłaściwy ruch i wszystkie nasze plany, wszystkie marzenia legną w gruzach. Postawiłyśmy więc na praktyczność i wybrałyśmy najmniej pracochłonny "orzeźwiający koktajt z arbuza". Gra byłaby naprawdę wspaniała, gdyby nie fakt, iż było bardzobardzobardzo zimno, a punkty znajdowały się na polach zasypanych śniegiem na wysokość kolan. Błądziłyśmy więc biedne, zagubione, zmarznięte i głodne. Po powrocie do szkoły czekał na nas zdecydowanie jeden z lepszych elementów wyjazdu, a mianowicie obiad :). Po obiedzie było rozliczenie z punktów, a następnie otrzymałyśmy składniki potrzebne do zrobienia naszego koktajlu. Złapałyśmy więc za przepis, miski i tłuczek do ziemniaków i rozpoczęłyśmy gotowanie. Ubijałyśmy, wyciskałyśmy, rozgniatałyśmy, ścierałyśmy, grzebałyśmy i kroiłyśmy, brudząc przy tym stół niczym małe stadko świnek :D Trzeba przyznać, że po zakończeniu i udekorowaniu nasze dzieło wyglądało bardzo efektownie. Nie chwaląc się, w smaku koktajl był równie genialny jak w wyglądzie. Nasz wysiłek zaowocował - zdobyłyśmy przewagę głosów w naszym widelcowym głosowaniu i wygrałyśmy konkurs kulinarny :) Następnie odbyła się zabawa, polegająca na szukaniu karteczek z pytaniami o ZZ-ach, na które trzeba było odpowiedzieć przy pomocy wystawionych kronik. W tej zabawie niestety nie poszło nam tak dobrze, ale z głowami do góry poszłyśmy na kominek. Wspólnie stwierdziłyśmy, że ciekawym zjawiskiem jest, gdy każde środowisko śpiewa tę samą piosenkę, ale w inny sposób. Efekt jest wspaniały i życzę wszystkim, aby mieli kiedyś okazję czegoś takiego posłuchać. Potem nastała głucha noc ... Z samego rana zerwał nas poranny alarm. Każdy otrzymał wcześniej przygotowane MP3 lub telefony, na których nagrane były polecenia, co mamy robić. Dostosowując się do wszystkich zaleceń, wykonaliśmy bardzo pobudzającą rozgrzewkę. Następnie rozpoczęła się zabawa, która umożliwiała zdobycie wielu punktów - każdy miał swoje życia - wstążki, a gdy podchodziła do niej osoba, która miała wyszytą większą ilość sprawności - odbierała jej życie. Na koniec każdej rundy następowało podsumowanie i rozliczenie z punktów. Kolejnym elementem wyjazdu była gra. Nie mam pojęcia jak im się udało nas wyciągnąc w jeszcze mokrych butach, z cieplutkiej szkoły na taki mróz, ale rozpoczęłyśmy zmagania dzieląc nasze ZZ-y na grupy. Po rozdzieleniu się, każda z nas otrzymała inne zadanie, jednak wszystkie misje były ze sobą powiązane. Po zdobyciu jajka i przyniesieniu go we własnoręcznie wykonanym pudełku transportującym, ugotowaniu go na rozpalonym na śniegu ognisku i zgłoszeniu zakończenia misji dzięki numerowi zdobytemu przed rozszyfrowywanie współrzędnych geograficznych, mogłyśmy wrócić do szkoły. Oczywiście w drodze powrotnej musiałyśmy zajść do cukierni :) W szkole czekało na nas coś, czego po wyjazdach nikt robić nie lubi - sprzątanie. Po wykorzystaniu sprzątaniu rozwiązywałyśmy krzyżówki. Krzyżówki, granie na flecie, konkurs na największego bałwana (jeżeli chodzi o nas, to nie mogłyśmy się jak normalni ludzie trzymać zasad i ulepić bałwana, zrobiłyśmy coś dużo lepszego - Bukę ! hahah), super, wszystko rozwijające, bawimy się genialnie .. Ale niestety, wszystko przemija, nasz czas się skończył, rywalizacja zakończona. Po apelu, na którym zostały ogłoszone wyniki wsiadłyśmy wszystkie do autokaru i wróciłyśmy do Krakowa. Autokar jak zwykle, droga na wesoło. Wysiadamy i oczywiście idzemy coś zjeść :D KFC wita ! Dobra, jemy, jemy, ale ciągle nam mało! Jemy, jemy .. w końcu napasłysmy nasze siedem żołądków i mogłyśmy iść na Mszę do Kościoła pw. Św.Anny . Po Mszy chwila nieogaru, wyszukiwanie wzrokiem znajomych z obozu... Dobra, dobra, żegnamy ! Kraków nas wygania, już nas nie chcą :( Idziemy na dworzec i pociąg... No tak, tak, ale jeszcze do Carrefoura musimy wejść, zaopatrzenie na drogę zrobić. Oczywiście wysłana ekipa się w owym sklepie zgubiła i musiały prosić o pomoc w odnalezieniu się ochroniarza, ale to już chyba nic dziwnego :D. Dobra, idziemy na pociąg. Siedzimy, czekamy .. w sumie, to średnio nam się śpieszy, żeby przyjeżdżał.. No, ale cóż, przyjechał :( Więc już spokojniej, bez pośpiechu, wsiadamy, znajdujemy wolny przedział, przebieramy się. WRACAMY.. Jeszcze czujemy tę krakowską woń spalin, słyszymy szum wszechobecnych krakowskich aut, oczami wyobraźni widzimy krakowskie gwiazdy i czujemy zimno krakowskiego śniegu, a już dane nam wracać do Skarżyska. Pozostają wspomnienia :) |
|